Trochę o nęceniu
Trochę o nęceniu
Ryby, tak jak i ludzie są węchowcami i wielkimi smakoszami. Czasem ich apetyt prowadzi do obżarstwa, a takim przykładem na to jest karp, czy też leszcz. Gdy już w czymś zasmakuje, wychodzi z niego natura żarłoka. Dlatego przygotowując pokarm, zwracamy uwagę przede wszystkim na świeżość składników i ich smakowo -zapachowe walory.
Pamiętam jak będąc nad wodą nastawiłem się na duże karpie. Używałem zanęty do koszyka i rzucałem ugniatane ręcznie kulki do miejsca z zestawem spławikowym. Resztki rozsypanej i pokruszonej zanęty zrzucałem z pomostu do wody. Ponieważ rozrobiłem małą jej ilość, po pewnym czasie zabrakło i trzeba było dorobić.
Odłożyłem wędkę z założoną przynętą na haku tak, że haczyk z pustym jeszcze koszykiem znalazł się na dnie przy pomoście. Gdy rozrabiałem zanętę zauważyłem, że koniec wędki zadrżał. Zdziwiony spojrzałem na zestaw pod wodą, a tam ku mojemu zdumieniu mały, niewiele ponad kilowy karp pcha pyskiem moją 3cm kulę ciasta proteinowego wlokąc za tym pusty koszyk. Po cichu włączyłem wolny bieg kołowrotka i postanowiłem obserwować, co też będzie się dalej działo. Oczy zrobiły mi się jak pięciozłotówki, gdy karp stanął do góry ogonem i wachlując nim próbował wbić olbrzymią, truskawkową kluchę w pysk. W końcu dławiąc się zadanie wykonał. No cóż miałem w tej sytuacji robić? Zaciąłem i po krótkim holu karp był już na pomoście.
Jest to dobitny dowód na to, jak dobra zanęta, nawet w niewielkich ilościach przyciąga ryby i jak potrafiła wyzwolić w karpiu dziki wręcz apetyt. Wyobrażam sobie jak mu ciekła przysłowiowa ślina, że nie zwracał uwagi ani na toczący się na dnie koszyk, ani na mnie, tylko z mozołem wciskał sobie olbrzymią porcje żarcia z haczykiem do pyska. To całkowicie uzmysławia wagę, jaką musimy przywiązywać do przygotowania pokarmu dla ryb, a na to nigdy nie ma czasu i nie zawsze wszystkie potrzebne składniki mamy w sklepie.
Najczęściej stosujemy gotowe, kupione produkty. To wszystko, na co nas stać. Dobrze, jeżeli jeszcze przy rozrabianiu dodamy jakiś specyfik. Jeżeli smak i węch są tak ważne u ryb, to każdy chyba przyzna, że warto się trochę zastanowić, co kupić i jak nad wodą przygotować.
Najłatwiej kupić w sklepie najtańsze gotowe mieszanki, bo te są wszędzie i pod dostatkiem. Czy zastanowiliście się kiedyś nad faktem, co producent za tak małe pieniądze mógł nam dla tych ryb zaoferować? No chyba niewiele, biorąc pod uwagę ukryty w cenie zysk jego, hurtowni oraz sprzedawcy. Przeciętnie kilo takiej zanęty kosztuje tyle, co pół kilo pojedynczego składnika dobrej jakości.
Potem widzę jak nad wodą nerwy zżerają wędkarza, co i raz dosypującego zanęty do wody, a tu jak nie brało, tak i nie bierze. Pierwsza moja rada: lepiej kupić mniej zanęty, a dobrej jakości renomowanego producenta, niż tanio, byle co i z mizernym efektem.
Jeżeli kupujemy coś, czego nie znamy, to na początek bierzmy jedno opakowanie, nawet jeżeli na opakowaniu jest napis super, podpis znanego wędkarza wyczynowego, czy też inne cuda. Pamiętajmy, że to może być tylko reklama. Szczególnie jeżeli jest coś dłuższy czas na rynku, lub produkowane tylko na licencji, albo rozsypywane w innym miejscu niż u producenta. Jeżeli już trafimy na coś co nam odpowiada, dobrze jest zostawić sobie jedną paczkę na przyszły sezon, aby w razie zmiany opakowania, czy też tak dla wszelkiego spokoju, co i raz mieć porcję do kontrolnych porównań. Nie będę tu ani krytykował, ani reklamował jakiś wytwórców. Podałem ogólne zasady, jakimi się kieruję przy doborze gotowych zanęt.
Jeżeli robimy zanętę z gotowego produktu już wzbogacanego w aromaty zapachowo smakowe, lepiej nie dodawać żadnych tego typu składników, albo próbować tylko ze składnikami wspomagającymi i współgrającymi. Przygotowując zanętę samemu od podstaw, starajmy się to robić używając nie za dużej ilości komponentów i jednego do dwóch maksymalnie zapachów. Lepiej mniej, jak za dużo.
Do zanęty możemy dodawać przynętę i robimy to na końcu, przed lepieniem kul. Jeszcze raz pamiętajmy, aby nie kłócić smaków i zapachów (np. nie łączymy słodkiej zanęty o zapachu truskawki z dodatkiem psiej karmy, bo to tak, jakby zaserwować śledzia z dżemem).
Ważną sprawą przy przygotowywaniu zanęty jest dokładne wymieszanie jej składników. Możemy to robić w misce lub wiaderku z impregnowanego materiału. Te ostatnie są łatwe do transportu, gdyż po złożeniu zajmują niewiele miejsca. Palaczom radzę przed przystąpieniem do działania wypłukać starannie ręce (nie myć mydłem) i wytrzeć porządnie w suchą szmatkę. Po wymieszaniu składników możemy przystępować do zwilżania. Robimy to wodą z akwenu, w którym zamierzamy łowić, stopniowo, tak aby nie przemoczyć zanęty.
Następnie należy przetrzeć zanętę przez sito wędkarskie. Rzadko kto to robi, a to ważne, by zanęta była jednolita i bez grudek. Następuje również proces równomiernego przesycania się aromatów i smaków, a zanęta nabiera puszystości.
Jeżeli już nie chcemy się bawić w tę czynność, to przynajmniej przetrzyjmy ją przez dłonie, znowu zamieszajmy i powtórzmy ten proces. To prowizorka, ale wiem, że 90% wędkarzy nie ma sita nad wodą i nie przeciera zanęty. Na końcu dodajemy takie produkty jak kukurydzę, czy robaki i jeszcze raz mieszamy. Białe robaki muszą być przesiane przez specjalne drobne sitko, aby pozbyć się trocin z amoniakiem.
Prawidłowość przygotowania zanęty możemy sprawdzić, wykonując małą próbną kulę i puszczając ją na dno przy brzegu. Z kuli muszą uwalniać się składniki i powoli kula zmniejszając się, rozścieła na dnie dywanik. Jednocześnie można zaobserwować lekkie smużenie. To dobry znak.
Gdy kula od razu się rozpada i szybko znika, to zanęta jest nie dowilżona lub za mało spoista (kleista). Gdy kula nie rozkłada się w opisany prawidłowy sposób, tylko pozostaje zlepiona, oznacza że zanęta jest przemoczona lub zawiera za dużo komponentów zlepiających.
Formowane kule są przeważnie wielkości piłki tenisowej. Szybkość pracy i rozpadu kul zależy od składników i nawilżenia zanęty (zakładając że proces mieszania i przygotowania był prawidłowy). Gdy nęcę w trakcie łowienia, najczęściej decyduje się na szybko, ale prawidłowo pracującą zanętę, tak aby w jak najkrótszym czasie (8 do 10 min.) z kul usłał się na dnie dywanik.
Dywanik powoli zwiększa powierzchnię, rozmywa się i wabi, a nie pozwala rybie się nasycić. Jeżeli nęcę np. dzień przed łowieniem, robię kule wolniej pracujące (rozpad trwa nawet godzinę), tak aby zanęta była bardziej skupiona porcjami i pozwalała rybom trochę się pożywić, a nie tylko nawąchać. Na wodach o mulistym dnie należy przygotowywać zanętę lekką, w małych kulach, szybko pracującą, a nawet nie dowilżoną, rozpadającą się przy uderzeniu o wodę. W przeciwnym razie pogrąży się w mule i nie spełni naszych oczekiwań.
Nęcenie powinno być w miarę punktowe, w miejscu zarzucania przynęty z haczykiem na przestrzeni do około 4m 2 . Jeżeli dno jest ze spadem, formujemy spłaszczone plackowate porcje, co zapobiega toczeniu. Według mnie nęcenie w płytkim i małym akwenie powinno być niezwykle skromne. Ćwierć kilo jest całkiem wystarczające.
Walenie wiadrami to błąd. Zaobserwować to można, gdy np. na 4ha łowisku siedzi jednego dnia 20 wędkarzy, a każdy z nich wrzuca po cztery, pięć kilogramów i jeszcze na koniec wysypuje do wody wszystko, co mu zostało. Przez następne dni są albo mizerne brania albo w ogóle ich nie ma. Ryba jest przeżarta istnieje zagrożenie zakwaszenia łowiska.
Na dużych i średnich akwenach też nie przesadzamy. Wystarcza w zupełności 1do 2 kg zanęty na kilka ładnych godzin, a nawet na dobę. Wrzucamy wtedy porcję około pół kilo i dorzucamy, gdy spada intensywność brań. Gdy łowimy na dalsze odległości z koszykiem zanętowym lub sprężyną, przeważnie porcje zanęty w nich zawarte w zupełności wystarczają i nie trzeba donęcać dodatkowo. Możemy pokusić się na ewentualne dorzucenie dodatkowych małych porcji podawanych np. procą. Wykonujemy wówczas bardzo punktowe nęcenie.
Po zanęceniu nie denerwujmy się, brania mogą się zacząć dopiero po dwóch do trzech godzin, szczególnie w dużym zbiorniku wodnym na nowo obranym miejscu. W małym akwenie możemy spodziewać się brań, nawet już po kwadransie lub dwóch, ale też nie jest to regułą. Zazwyczaj najpierw biorą mniejsze, a za nimi dopiero podchodzą większe sztuki.
Jeżeli zbiornik jest na tyle blisko domu, że możemy go codziennie odwiedzić, nęcimy przez kilka dni z rzędu, małymi porcjami rano i wieczorem lub raz dziennie. Ważne jest przy tym zachować regularność czasową. Zawsze o tych samych godzinach zbieżnych z późniejszymi połowami ryb.
Przy doborze zanęty kieruję się szczególnie obserwacją innych. Gdy przy dużej presji wędkarskiej, sypią podobną lub tę samą zanętę, ja wybieram zupełnie coś odmiennego. Ryba sycona jednym i tym samym pokarmem (zwłaszcza od dłuższego czasu), niezbyt chętnie do niego podchodzi kolejny raz. Dlatego decyduję się podać zupełnie coś przeciwstawnego. Nie bójmy się takiego manewru. W błędzie są ci, którzy twierdzą, że do nieznanego ryba nie podejdzie. Dobrze wiemy z własnej autopsji, że jeżeli jakaś nowa potrawa pachnie ładnie i obiecująco, to skusimy się na nią, a gdy jest smaczna chętnie ją zjemy. Natomiast nawet lubiana przez nas potrawa, podawana w kółko i na okrągło, w końcu nam się znudzi i niechętnie ją spożywamy.
Te same reguły obowiązują w świecie ryb i nie raz się o tym przekonałem. Jeżeli do wody sypana jest słodka zanęta owocowa, spróbujmy np. coś mięsnego, albo jeżeli pospolite kartofle odeszły w niepamięć, to może warto poeksperymentować z nimi. Kiedyś dosypałem do zanęty trochę namoczonych rodzynek i dodałem zagęszczonego soku z ananasa. Jak się okazało, była to rewelacja, choć na tym akwenie ryby tego nie znały.
Przykładów można mnożyć wiele, ale zasada pozostaje ta sama. Próbować, kombinować, a w razie niepowodzeń nie załamywać się. Jeszcze jedno mam tu do dodania. Aby wykonana i rozrobiona zanęta w pojemniku szybko się nie przesuszała, nakrywam ją mocno wilgotną (odciśniętą) szmatką z frotte. To doskonały sposób. Wystarczy później pilnować tylko, aby nie wyschła ściereczka, a to łatwiejsze od pilnowania zanęty.
W wielu wypadkach wybrane łowisko musimy chronić przed jak ja to nazywam pasożytami. Są niestety wędkarze, którzy jeśli zaobserwują, że ktoś nęci konkretne miejsce, zaraz próbują je podsiąść. Dlatego starajmy się nie afiszować, gdy przychodzimy tylko nęcić. Dla zamaskowania weźmy ze sobą wędkę. Zarzućmy choćby z pustym haczykiem. Posiedźmy chwilę udając wędkarza bez efektu. I porcjami co i raz ślemy zanętę. Gdy skończymy czynność trochę posiedźmy z wędką. Niech to wygląda, że łowimy, ale ryby nie biorą. W ogóle najlepiej nęcić miejscówkę gdy nikt nas nie widzi, ale czasem jest to wręcz nie możliwe. Wówczas musimy troszkę sprytu, by zmylić przeciwnika.
Gdy nęcimy z łodzi szczególnie na otwartej wodzie, tracimy orientację, gdzie się znajdujemy. Potem nawet trudno trafić idealnie w swoje miejsce. Należy je oznakować, tylko jak to zrobić by nie rzucało się innym w oczy? Najczęściej takie nęcenie dotyczy połowów spławikowych. Najpierw zacznę od tego, że biorę ze sobą wędkę. To umożliwia mi maskowanie czynności jak mówiłem już wyżej, ale również pozwala wygruntować zestaw, by nie robić tego gdy będziemy faktycznie łowić. Do tego gdy umieszczony zestaw w łowisku, pokaże spławikiem punkt nęcenia. I na koniec znaczę miejsce zakotwiczonej łodzi. Biorę mały ciężarek przywiązany do szarego kordonka, opuszczam na dno, a do drugiego końca z małym luzem przywiązuję mały pęczek zeschłej trzciny. Takie oznaczenie nie rzuca się w oczy pasożytom. Teraz namierzam charakterystyczne punkty na brzegu, by łatwo trafić w rejon łowiska. Szczegółowy punk postoju łodzi pokaże trzcinka pływająca po wodzie.
To wprawdzie tylko niewielki przekrój przez tę tematykę, ale myślę, że przyda się tych parę informacji i spostrzeżeń nad wodą.
Galeria zdjęć
Podziel się artykułem
musisz zalogować się, aby dodać komentarz... → Zaloguj się | Rejestracja